W Polsce zszokowała mnie ilość pięknych dziewczyn i gościnność. Każdy otwierał przede mną swój dom, a tym samym można powiedzieć, serce.
Przyjechał do Poznania we wrześniu 2010, zaczynała się jesień.
Kiedy wylatywał z Hiszpanii, żegnało go 27 stopni. Na plusie, oczywiście! Przesiadka w Berlinie, już mokro, zimno i wietrznie, ale kiedy doleciał na miejsce, było jeszcze gorzej.
Doskonale pamięta te pierwsze miesiące w Poznaniu.
Koniec września był straszny, przyszedł przepiękny październik, śnieg w listopadzie. W jeden z weekendów, kiedy wyszło słońce, pomyślałem o spacerze. Poszedłem się zgubić.
Tak sobie powiedział i znalazł się w Parku Sołackim. Wtedy zobaczył piękno Poznania.
W Walencji nie ma jesieni. Jest lato i zima. Drzewa mają zawsze liście. Ciągle jest zielono. Złota polska jesień i biała zima są przepiękne.
Skończył ekonomię w 2009 roku i to właśnie okiem ekonomisty podjął decyzję o wyjeździe do Polski.
W czasie najgłębszego kryzysu w Hiszpanii, obejrzał PKB każdego kraju w Europie i Polska okazała się jedynym krajem z nieminusowym PKB, a że już wcześniej był w Krakowie i bardzo mu się podobało, więc znalazł staż w Swarzędzu pod Poznaniem i tak wszystko się zaczęło…
Dziś wraz z przyjacielem, Diego, prowadzi tapas bar El Calamar w Poznaniu.
To taka mała Hiszpania w sercu Jeżyc.
Tak opisuje swój 26-metrowy lokal, oblegany tłumnie na Szamarzewskiego, szczególnie latem, kiedy to całe grupy ludzi stoją, jak to w Hiszpanii, na zewnątrz z kieliszkiem wina.
Postuje po polsku na profilach swojego tapas baru El Calamar.
Ludzie reagują na jego polski pochwałami.
Nie wiedziałem, że nie jesteś Polakiem! Tak ludzie mi mówią. W pierwszym kontakcie nie słuchać, że jestem z Hiszpanii. Niestety mówię już na tyle dobrze, że muszę płacić mandaty. Wcześniej wystarczyło powiedzieć, że nie znam polskiego, że nie wiedziałem i mogłem się wymigać od płacenia. Dziś już niestety płacę…